Kategorie
Bliżej gwiazd - moi artyści muzyczni i nie tylko. codzienna szarość, czyli życie zwykłej nastolatki

Marzenia się spełniają! Relacja z koncertu.

Witajcie
Jestem szczęśliwa, na prawdę szczęśliwa i podekscytowana. Mój nastrój określiłabym jako euforyczny.
Ten wpis piszę teraz, bo wcześniej emocje nie pozwoliły mi na dostateczne zebranie myśli.

Marzenia się spełniają, ja przekonałam się o tym w Niedziele 12.03 Br. Byłam na koncercie Kasi Kowalskiej, o której możecie nieco przeczytać w kategorii – "Bliżej gwiazd – moi artyści muzyczni".
Wszystko miało miejsce w gdyńskim klubie Pokład od godziny 20.00. Na koncert udałam się z mamą i znajomą rodziny. Na miejscu nasza trójka dotarła o 19.20 i wysłuchala suportu (krótszego występu przygotowującego publiczność do tego głównego), którym była młoda dziewczyna śpiewająca piosenki głównie w języku angielskim, ale i po polsku. Miała ładny głos. Jej występ także mi się podobał, lecz tak jak to suport ma na celu, on tylko nas trochę przygotował do atrakcji głównej wieczoru, choc właściwie nie wiem, czy na koncert popowo-rockowy można przygotować widza wykonaniami akustycznymi, rozgrzać, owszem, co raczej zostało osiągnięte.
Kasia Kowalska na scenie pojawiła się chwile po 20 i od razu poszła w popowo-rockowe brzmienie, czego się trochę nie spodziewałam. Wcześniej jej występ był określany słowem – elektrycznie, ale jakoś nie spodziewałam się, że zacznie się on z taką mocą. Dalej Kasia trzymała poziom, wysyłając publiczności wiele energii po przez swoje dźwięki. Po pierwszej piosence, którą była – "Antidotum", Kowalska przywitała się z publicznością i rzekła tak:
– Na początek dwie sprawy. Po pierwsze, jestem trochę chora…
W tym momencie żeński głos z publiczności:
– Spokojnie, my ci pomożemy śpiewać!
– Po drugie, nie wzięłam spodni pasujących do stroju, a więc jestem w legginsach, w których biegam, ale musicie mi to wybaczyć.
Wywołało to wesołość publiczności i brawa, a wokalistka przystąpiła do grania drugiego utworu "Pieprz i sól". Łącznie zagrała 15 lub 16 piosenek, co stwierdziłam wczorajszego dnia, gdy je przeliczyłam. Szesnaście piosenek i komentarze Kasi Kowalskiej dały w sumie dobrą zabawę trwającą przez dwie godziny. Po utworze "Pieprz i sól" artystka oświadczyła, że następna piosenka jest dla niej szczególna, a dlaczego, tego dowiecie się za jakiś czas, bo mam zamiar w przyszłości zamieścić jej tekst i wersje MP3. Powiem tylko tyle, że zatytułowana ona jest "Spowiedź". Od początku koncertu Kowalska grała na gitarze, możliwe, że elektrycznej, ale tego nie wiem na pewno. Przy szustej z kolei piosence, wokalistka zaczęła grać na pojedynczym bębnie, uderzając w niego miarowo i do tego śpiewała. Ta piosenka i następna pochodziły z jej pierwszej płyty wydanej w 1994 roku. Między tymi dwoma utworami wokalistka znów zabrała głos, zwracając się do publiczności:
– Jak tylko zaczną lecieć pomidory, to ja kończę występ i już nie śpiewam.
Na to znów któraś z dziewczyn zawołała:
– My rzucamy rybami. – Kasia się zaśmiała i powtórzyła jej tekst, dodając od siebie: – dobre.
W dalszej części zaprezentowała widzom takie utwory jak: najnowszy z 2016 – "Aya", "tak, tak to ja" z repertuaru swojego muzycznego mentora Grzegorza Ciechowskiego, założyciela rockowego zespołu o nazwie Republika, "Bezpowrotnie", czy "Maskarada", przy której powiedziała tak:
– Teraz miałabym do was taką prośbę, cośmy się trochę poruszali. W refrenie kolejnej piosenki, chciałabym abyście wszyscy podnieśli ręce do góry i machali. Mogę na was liczyć?
Pod koniec tego utworu są takie słowa: czy sił starczy nam? – Kiedy piosenka się kończyła znajoma rodziny, która towarzyszyła mi i mamie, stwierdziła, patrząc na mnie:
– No, Magdzie to na pewno sił starczy.
Ucieszyłam się, kiedy następnie usłyszałam "Domek z kart", a po nim "Wyrzuć ten gniew". Domek kilkukrotnie wcześniej odsłuchiwałam w wersji live z internetu i chciałam go usłyszeć na żywo, co zostało mi dane. Podczas refrenu tej piosenki, ten kto miał siłę i chęć mógł skakać. Ja chwyciłam znajomą, z którą przyszłam za rękę i przez chwilę skakałyśmy we dwie. Po drugim refrenie Kasia zaśpiewała – ijeeou, co powtórzyło za nią zaledwie kilka osób z Sali. Na to powiedziała:
– Udało mi się was zaskoczyć. No dobra, to teraz się skupcie. Gotowi? I! – Kilkukrotna kombinacja tych samych liter (ijeou), tworząca nieokreślone zawołanie, które na wzór echa starała się powtórzyć publiczność, stanowiła świetną zabawę. Jak dla mnie wyszło to fajnie i dzięki temu nie daliśmy się zaskoczyć przy kolejnym takim momencie w "Wyrzuć ten gniew". Jedna z tych nielicznych piosenek, podczas której, czułam wibracje podłogi i intensywność dźwięku otaczającego mnie właściwie ze wszystkich stron. To mi się podobało, zupełnie inne doznanie, ta muzyka przeniosła mnie do innego świata, stworzyła kokon dźwięku, w którym mnie zamknęła. Porównać to chyba można do krótkiego zawrotu głowy, podczas którego człowiek nie traci równowagi, a stoi pewnie na nogach. Właśnie ze względu na te dwie rzeczy: intensywność dźwięku oraz wygłupianie się z Kasią Kowalską, tak spodobało mi się przedstawione nam tamtego wieczoru "Wyrzuć ten gniew".
Ostatnią z piosenek było "Coś optymistycznego", przy której Kasia przygrywała na harmonijce ustnej. Przy tej piosence zawszę robi tak, że dzieli publiczność na, jak to ona mówi, facetów oraz kobitki i tak podzieleni ludzie śpiewają proste słowa refrenu, brzmiące tak:
"Wierzyć w nas, zaczynam wierzyć w nas".
Kiedy Kasia to zapoczątkowała, grupka dziewczyn podjęła dalej, tak zwaną akapellą (śpiewaniem bez akompaniamentu, posługując się tylko głosem) dwie linijki pierwszej zwrotki. Reakcja piosenkarki? Jakoś tak:
– OO, tu dziewczyny już się wyrywają.
Kowalska raz jeszcze zaintonowała początek (refren) i wszyscy śpiewali z nią dwa razy, a potem dokonała powyższego podziału widzów według płci. Pierwsza była grupa facetów. OK. Faceci zaśpiewali i natychmiast po nich wszystkie kobiety, tak jednomyślnie, zrobiły – buuuu, że niby słabo im to wyszło. Wtedy Kasia ze sceny:
– dobra, a teraz same kobitki. Trzy, cztery i! – Ze względu na to, że kobiet było na Sali więcej, przebiły facetów.
– Dobra, a teraz wszyscy razem zu sammen, do kupy. I! – chór ludzi, a po nim Kasia zawołała, przygotowując harmonijkę do gry: – Uno, Dos, tres, quatro!
– I zaczęła grać, a potem śpiewać.
"Coś optymistycznego" było ostatnią piosenką, po której Kasia i jej muzycy się nam ukłonili, a my podziękowaliśmy im brawami i okrzykami. Myślicie jednak, że to już koniec? Skądże. Kowalska i jej trzy osobowy zespół musieli powrócić na scenę, bo wręcz domagaliśmy się bisu. Ludzie klaskali, wołali – Kasia, Kasia, Kasia i nawet tupali nogami, aby wywabić jeszcze na chwilę zespół i wokalistkę. Tak więc bisowali nam dwa razy. Za pierwszym razem była to piosenka, którą Kowalska wykonuje jako cower "Sen o warszawie", czy też kojarzona ona jest pod takim, błędnym tytułem: "Mam tak samo jak ty" (orginał Czesław Niemen), a drugą był także cower "Halle Lujach", przy którego początku powiedziała:
– Państwo możecie się nie znać, ja przedstawie. Leonard Koen. – I po chwili dodała: – To ze "Shreka". "Halle Luyach" było śpiewane oczywiście po angielsku. Jedyna angielska piosenka na tym koncercie.
Kiedy piosenka się kończyła z mamą i znajomą przemieściłam się na lewą stronę publiczności, aż do znajdującego się w końcie baru. Tam miało się odbyć spotkanie z Katarzyną Kowalską. Po krótkim czekaniu przyszedł jeden z managerów, u którego można było nabyć płytę i zdjęcia śpiewającej tamtego wieczoru wokalistki. Kupiliśmy zdjęcie i płytę "antidotum" z 2002. Oprócz tej płyty były tam głównie dwupłytowe albumy z zarejestrowanym koncertem zagranym z okazji dwudziestolecia pracy artystycznej Kowalskiej w 2014 roku na Festiwalu Woodstock i dwie debiutanckie, które jakoś mnie nie interesowały. Ja płytę z Woodstocku już miałam. Dostałam od siostry na ostatnie święta.
Oto w końcu przyszła i Kasia Kowalska. Mama podała jej płytę i powiedziała moje imię, po czym dodała, że jestem niewidoma. Nie słyszałam tej odpowiedzi Kasi, a znam ją z ust mamy. Artystka powiedziała:
– O boże.
Nachyliłam się do siedzącej przy stole Kasi Kowalskiej, kiedy mama powiedziała mi, że mogę to zrobić. Znajoma powiedziała, że mamy się ustawić do zdjęcia. Kiedy ja się trochę przybliżyłam do Kowalskiej usłyszałam:
– Nie aż tak blisko, jestem hora.
Odpowiedziałam jej na to:
– Spokojnie, mi nic nie będzie.
I mama dodała:
– Ona ma dobrą odporność. – Jedno zdjęcie zostało zrobione, a po nim Kasia powiedziała, że robią jeszcze jedno, więc mam dwa zdjęcia z Kasią Kowalską. Odsunęłam się i przez chhhwilę stałam, próbując zebrać myśli. W końcu zapytałam trochę nieśmiało w następujący sposób:
– Pani Kasiu?

– tak?

– Czy ja mogłabym sobie z Panią uścisnąć dłoń?

– Oczywiście. – Niepewnie wyciągnęłam prawą rękę do przodu, nie wiedząc gdzie jest dokładnie Kasia, lecz ona szybko schwyciła moją rękę w swoją. Jej dłoń była gładka i ciepła. Jedną dłoń miałam w dłoni mojej ponad rocznej idolki, a drugą oparłam na brzegu stołu. W tym krótkim spotkaniu zdziwiły mnie dwie rzeczy. Kasia sama, delikatnie sięgnęła po moją lewą dłoń, a ja zdziwiona, nie protestowałam. Trzymając Kasie Kowalską za dłonie nie wierzyłam, że to wszystko się dzieje na prawdę, że ja tam jestem, że trzymam za ręce Kowalską. Chwilę jeszcze ją trzymałam. Mama zagadnęła, mówiąc, że znam każdą piosenkę, że słucham jej utworów na on stop. Na to usłyszałam reakcję wokalistki tego typu:
– No, to trzeba trochę rzadziej słuchać. – Moja odpowiedź padla bez zastanowienia się:
– Nie da się, Pani Kasiu. – Co mnie jeszcze zdziwiło? Otóż to, co zrobiła po chwili artystka: Kasia puściła moje dłonie, podniosła się lekko z krzesła i przytuliła mnie. Tego się nie spodziewałam. To przewyższyło moje oczekiwania, wyobrażenia. Ten uścisk dwóch dłoni, zamiast jednej i przytulenie się. CW mojej ocenie dość spontaniczny gest, ale bardzo, bardzo miły.
Przez te wszystkie emocje wzbudzone podczas koncertu, do dzisiaj nie wiem, czy to wszystko wydarzyło się naprawdę.
Wydaję mi się być takim nie rzeczywistym, choć teraz obecnie mam większe przekonanie, niż wcześniej, że to się działo naprawdę. Naprawdę mam płytę z autografem mojej ulubionej wokalistki, naprawdę uścisnęłam sobie z nią rękę i naprawdę ona mnie pod koniec przytuliła.
To krótkie spotkanie po koncercie z Kasią Kowalską wywarło na mnie taki wpływ, że z tej nieprawdopodobności wraca do mnie jak bumerang. Płyta "Antidotum" i zdjęcie są jedynymi materialnymi dowodami tego spotkania, dowodami, że to wszystko nie było zbyt pięknym snem, a wydarzyło się w rzeczywistości.
UPS, długa ta relacja obejmująca dwie godziny i parę minut Niedzieli 12.03.2017r.
Nie myślałam, że wyjdzie taka długa, no ale, jak już mówiłam, o przyjemnych wydarzeniach należy się rozpisywać.

Pozdrawiam serdecznie, euforycznie-szczęśliwa
Magda

Kategorie
codzienna szarość, czyli życie zwykłej nastolatki Małe sukcesy

Małe sukcesy 2017 roku

Witajcie
dziś pewnie krótko, ale muszę to napisać, zasiać ziarno radości wśród swego rodzaju piękna kwiatów pesymizmu. 🙂
No więc tak, po kolei.
Od końca Stycznia, jak wiecie, mam dobry, naprawdę dobry humor. Jest on tak dobry, że zdarza mi się mówić pewnego rodzaju głupoty i mieć tą przysłowiową głupawkę, zdarza się, że tak już długo się utrzymującą przez pewien, określony czas, nawet nie do końca wiadomo już z jakiego powodu.
Od pewnego czasu, bo chyba już z końcem 2016 zaczęłam wieczorami, przed zaśnięciem, robić listę fajnych wydarzeń minionego dnia, a po tym fajnych wydarzeń dnia mnie czekającego. I wiecie co? To chyba działa. Wiem na co się nastawić, co miłego może mnie czekać danego dnia i staram się skupiać na tych przyjemnych aspektach, a jeżeli jest to możliwe, to obrócić coś, co nie konicznie postrzegałam za miłe w stronę dobrą. Tak na przykład: kiedy przypada moja kolej na wyrzucenie worka ze śmieciami, to nie myślę w rodzaju, że znów trzeba wynieść te śmieci, a staram
się w taki sposób, teraz wezmę ten worek, przy okazji się przespaceruję, wyjdę na zewnątrz i zrobię dobry uczynek dla siebie, bo przecież wyjdę i dla otoczenia, bo pozbędę się śmieci. To naprawdę pomaga. Wyszukujcie przyjemnych wydarzeń w nadchodzącym dniu, nie zapominając o minionym, ale zapominając o przykrych chwilach, lub minimalizując je wynajdując kilka przyjemności.
Podsumowując mój wywód, chodzi o to, że od ponad miesiąca mam dobry humor i staram się wynajdywać miłe zdarzenia w każdym dniu, co nie jest łatwym zadaniem dla osoby o naturze pesymistycznej, ale próbuję, staram się i jakoś to na razie wychodzi.
Co dalej? Co jeszcze zaliczyłabym do sukcesów mijającego pierwszego kwartału 2017 roku?
Dwa i trzy tygodnie temu dowiedziałam się przyjemnej rzeczy w szkolę przy okazji pisania rozprawek. Dodam, że jest to moja najmniej ulubiona forma wypowiedzi pisemnej. No, ale całkowicie pomijając ten fakt… pisałam prace na podstawie "Lalki" Bolesława Prusa, dwie prace, prawie jedna po drugiej, z tym, że pierwszą w ferie, a drugą tydzień po feriach i z obu dwóch otrzymałam 4 z minusem. W tamtym roku szkolnym to było dla mnie nie do pomyślenia, że mogę być w stanie pisać wypracowania w granicach 4. Żeby było zabawniej, dodam jeszcze, że "Lalkę" znam głównie ze streszczenia szczegółowego i ze sposobu omawiania jej na lekcji. Jak widać wystarczyło, wystarczyło nawet na to aby przewyższyć moje oczekiwania.
Czymś, co uważam za następny sukces i dla mnie równie ważny jak pozostałe, tym razem dotyczy płaszczyzny sportowej. Osoby, które znają mnie osobiście, wiedzą, że od ponad roku gram w kręgle. Nie jest to takie łatwe jak mogłoby się wydawać. W każdym razie gram w kręgle od ponad roku i w styczniu byłam na treningu, które mile mnie zaskoczył. Nie będę teraz tutaj opisywała szczegółowo na czym to polega, każdy z was jakieś pojęcie zdaje mi się na ten temat ma. Opiszę to w późniejszym czasie. W każdym razie wtedy na tym treningu mój łączny wynik wynosił 580 punktów. Dla porównania, nie chwaląc się, moja koleżanka, która w kręgle gra już przeszło 6 lat i dziś ma ponad 800 punktów, lecz potrzebowała dwóch lat, aby dobić do 600 punktów, a w moim przypadku, gram od roku z kawałkiem w postaci trzech miesięcy i już teraz zbliżam się do tego 600, osiągając ostatnio 580 punktów. Mały wielki sukces.
Teraz wspomnę o czymś, co mnie spotkało dzisiejszego dnia, więc jest nowym sukcesem i powodem do uśmiechu.
Jakiś czas temu w szkolę na języku angielskim rozwiązywaliśmy próbne matury. Ja jestem w II klasie liceum. Na wyniki czekaliśmy chyba przez dwa tygodnia, rzekłabym, ze co najmniej przez te czternaście dni, ale w końcu się doczekaliśmy i warto było. Cała klasa – 8 osób, prócz kolegi, który wyraźnie się nie starał, zdała.
Było to dla mnie zdziwieniem i wielką radością. Nie jestem zbyt dobra z języków obcych, tak właściwie to mam z nimi pewną trudność, ale jednak zdałam tą próbę.
O tyle jest to zabawne, że nawet nauczycielka liczyła mój test cztery, czy pięć razy i wychodził jej ten sam wynik: 30%.
Naprawdę myślałam, że będzie niższy. Liczyłam na najwyżej 20%. Jak się okazało nie tylko ja się nie doceniałam, od pani usłyszałam podobną opinie, to znaczy spodziewała się niższego wyniku procentowego.
Czy to nie miał być krótki wpis? No, rozpisałam się trochę, ale o pozytywnych rzeczach, a o takich należy się rozpisywać. Ostatnio śmieję się, mówiąc w ten sposób, że to wszystko, co dobre teraz mnie spotyka za sprawą liczby 7 na końcu roku, tak zwana: "magia siódemki".
Raczej nie dodam już nic więcej od siebie. I tak wpis wyszedł dość długi, dłuższy niż myślałam, ale taki był widocznie potrzebny.
mam nadzieję, że niebawem znów coś tu napiszę w podobnym nastroju.

Pozdrawiam
Magda

Kategorie
Okazjonalnie Piosenki z przekazem

Halina Młynkowa – Panie generale.

witajcie
jako, że dziś, 01.03, obchodzimy w całym kraju Narodowy Dzień Żołnieży Wyklętych, publikuję tutaj ten
tekst. Utwór Haliny Młynkowej z projektu muzycznego poświęconemu właśnie tym bohaterom o nazwie: "panny
Wyklęte" z roku 2013 jest na płycie właśnie pod tym tytułem (Panny Wyklęte).
Nie ukrywam, że inaczej to miało wyglądać. Chciałam tu coś więcej napisać o żołnieżach niezłomnych
(Wyklętych), ale no cuż, nie starczyło mi dzisiaj czasu. Postaram się jutrzejszego dnia, choć wiem, że
będzię już za późno, jednak coś jeszczę tu wstawić na ten temat. 🙂
Narazię tekst piosenki, która, moim zdaniem, dobrzę oddaję swoją tematykę. Utwór w okolicach weekendu
będziecie mogli przesłuchać w plikach udostępnionych przeze mnie, do czego oczywiście gorąco zachęcam.

1.
Panie Generale,
piszę w dobrej wierze,
męża mi zabrali.
Sama w to nie wierzę.
Przecież on za wolność
Dzieci osieroci.
Chyba nie o taką
Wolną Polskę wszystkim chodzi?

Panie Generale
zawsze był dla kraju,
mówią, że bandyta.
– niech pierwszy kamień rzuci,
co w wojnę żył, jak w raju…

REF.
Za Wolność, za Polskę,
z serca wyrwane,
walczyli o to,
co nie było im dane…

2.
Panie Generale,
kiedy byłam mała,
mama mi mówiła
żebym w oknie wciąż nie stała.
Tatuś kiedyś wróci,
wciąż obiecywała
I tak całe życie
z nadzieją na niego czekałam.
Panie Generale
plują na mnie w szkole,
honor odebrali,
lecz bandyty z Ojca zrobić
nigdy nie pozwolę…

REF.
Za Wolność, za Polskę
Z serca wyrwane
Walczyli o to,
Co nie było im dane…

3.
Przysięgał służyć wiernie,
niepodległości strzec,
nie szczędzić krwi w potrzebie
koniec!

Panie Generale
Oddajcie mi syna.
Muszę go pochować,
jego śmierć to moja wina.
Sama go uczyłam,
co to znaczy Orzeł,
że za honor Polski
zawsze bić się może.
Panie Generale
i on nie był święty.
Wojna żądna ofiar,
lecz dla wiary w wolność,
to on stał się dziś…
wyklęty!!!

REF.
Za Wolność, za Polskę,
z serca wyrwane,
walczyli o to,
Co nie było im dane…

4.
Przysięgał służyć wiernie,
niepodległości strzec,
nie szczędzić krwi w potrzebie…
Koniec!

EltenLink