Witajcie
Przychodzę w końcu z czymś od siebie, z szarej, choć jak dla mnie i na moje oko bardziej czarnej rzeczywistości.
W minioną Niedzielę udałam się z cząstką rodziny do oliwskiego Zoo, zganijcie, gdzie się znajduję? W Gdańsku Oliwie. W Ogrodzie Zoologicznym o powierzchni ponad 123 hektarów Trójmiejskiego Parku Narodowego spędziłam z bliskimi siedem godzin. Choć otwierany był od 9:00, to my na miejsce dotarliśmy około 8:45, więc trzeba było chwilę poczekać. Ja jako przedstawicielka niewidomkowej społeczności razem ze swoim opiekunem weszłam na teren ZOO za darmo, a pozostali członkowie musieli zapłacić za tą możliwość. Pogoda nam tamtego dnia nawet dopisała. Nie było tak gorąco jak w ostatnich dniach na Pomorzu, lecz dwukrotnie złapał nas deszcz podczas tych siedmiu godzin pobytu. Wspomnieć, że jedno oberwanie chmury spędziliśmy w męskiej toalecie? Yhm. Tak. Kiedy się tam chowaliśmy, mama wyraziła zdziwienie, że w naszą stronę idzie jakiś mężczyzna, po czym spostrzegła do jakiej dokładnie toalety weszliśmy. Probleu w zasadzie nie było, bo wiadomo, ludzie chcieli się schronić przed deszczem, ale biorąc pod uwagę, że było nas wtedy cztery przedstawicielki płci pięknej i jeden płci przeciwnej… Samo zajście nawet ciekawe jak dla mnie. Drugi raz to już, kiedy chcieliśmy udać się na obiad, więc w budynku oferującego usługi gastronomiczne. Pogoda nie wybiera, a przed padającymi kroplami trzeba było się gdzieś skryć.
OK, tyle o toalecie, teraz może na zwierzętach się skupmy. Wiele ich widziałam… to znaczy. Nie widziałam żadnego, bo coś tak za ciemno było na obserwacje, ale za to moje ucho coś tam zarejestrowało. Znajdowało się tam wiele zwierząt, jak to w tego typu ogrodzie, wiele miało dziwne nazwy, których nie sposób zapamiętać, gdy się ich notorycznie nie słyszy.
Swoimi zmysłami zaobserwowałam na przykład: jedącego liście słonia, również jedzące dziki, pływające foki, jeszcze kilka pływających lub taplających się w wodzie zwierząt, które teraz dokładnie mi uleciały, rozmaite ptactwo mniej lub bardziej egzotyczne: Ara Zielona, Ara Zwyczajna, Nimfy, Kakadu, kilka żółwi, węży, oczywiście te były w terrariach…
Słyszałam jaki odgłos wydają z siebie pingwiny. Dość ciekawy. Z tego, co sobie przypominam jeden brzmiał jakby trąbka. Ciekawe doznanie słuchowe, ale jeszcze ciekawsze wydażyło się przed pingwinami wśród wizyty u wielkich kotów.
Odwiedziliśmy lwy. Na wybiegu były oprócz dorosłych osobników, także młode, czyli lwiątka. Wybieg był połączony z budynkiem, gdzie za szybą, oprócz identycznego podłoża jak to na wybiegu, znajdowały się przypominające umywalki zbiorniki z wodą. Chwilę tam postaliśmy, a reszta familii oglądała młode, gdy odkryli ich obecność. Po chwili z tamtąd wyszliśmy, bo było tam stanowczo za duszno, a w powietrzu unosił się jeszcze ten jakby koci zapach.
Po raz pierwszy słyszałam jak ryczy lew. Tego się nie da zabardzo opisać, trzeba było to usłyszeć na własne uszy. Brzmiało to tak, jakby był na coś zły, naprawdę zły i jakby szykował się do ataku, a ten dźwięk dolatywał jakby z góry, po mimo, że wydający go zwierzę znajdowało się w głębi swojego wybiegu, gdzieś koło skał, czy krzaków. Po tym ryku, wszystkie młode zniknęły z wybiegu, wchodząc do przyległego do niego budynku. Teraz spekulowaliśmy, trochę się śmiejąc, że samiec mówił do młodych, aby poszły się napić, bo właśnie to robiły, gdy znów zobaczyliśmy je wewnątrz.
Przy pandzie z kolei umieszczono tabliczkę głoszącą:
Jeżeli mnie nie widać, to poszukaj mnie na najwyższym drzewie.
Rzeczywiście była tam. Mama mówiła, że wyglądała jak taka ciemna lekko ruszająca się kulka wśród drzewnej korony.
O 14:00 poszliśmy do Małego ZOO, aby najmłodszy członek mojej rodziny, prawie roczna Zuzia, mogła dotknąć żywą kozę i zobaczyć jak się ją karmi. Jedną dotykała, a kiedy dotarła do ucha, chwyciła za nie tak mocno jak tylko umiała i chyba lekko tarmosiła, a później zainteresowała się jeszcze rogiem. Jak to dziecko poznające świat. Do tego momentu mi się podobało, a następna godzina, lub też półtorej już nie wzbudziła mojego zainteresowania, a to dlatego, że głównie przebywaliśmy przy małpach, które nie wydają specjalnie żadnych odgłosów, przynajmniej u nas nie chciały i coś tam robiły, gdy jest się daleko to właściwie nic nie można było usłyszeć, a wiadomo, że ja sobie na nie nie popatrzę. Te zwierzęta były raczej ostatnim punktem naszej wycieczki.
Mała Zuzia wychylała się z zainteresowaniem do właściwie każdego zwierzęcia i obserwowała go uważnie. Nie bardzo chciała siedzieć w wózku, wolała jak trzymało się ją w nosidełku, aby miała lepszy widok, a później nawet chciała wyjść z wózka i z pomocą swojej mamy chodziła, no dobra, niemal biegała.
Skąd ten tytuł tego wpisu? Otóż jeszcze jak byłam w domu, to mama się śmiała, że jedzie do zoo, aby poszukać sobie klatki z małpami. Mama wróciła z nami, okazało się, że nie bardzo była jakaś wolna klatka. Też się z tego śmiałam po powrocie właśnie w podobny sposób.
Podsumowując powyższe akapity siedem godzin spędzonych w Oliwskim Ogrodzie Zoologicznym z pierwszej Niedzieli tego miesiąca uważam za mile spędzony czas i ogólnie udany dzień wyglądający nieco inaczej. Warto było tam się wybrać, chociażby dla tego ryku lwa, czy radości przejawianej przez małą Zuzię w czasie oglądania zwierząt.
Z wizytą u zwierząt w poszukiwaniu klatki.
Witajcie
Przychodzę w końcu z czymś od siebie, z szarej, choć jak dla mnie i na moje oko bardziej czarnej rzeczywistości.
W minioną Niedzielę udałam się z cząstką rodziny do oliwskiego Zoo, zganijcie, gdzie się znajduję? W Gdańsku Oliwie. W Ogrodzie Zoologicznym o powierzchni ponad 123 hektarów Trójmiejskiego Parku Narodowego spędziłam z bliskimi siedem godzin. Choć otwierany był od 9:00, to my na miejsce dotarliśmy około 8:45, więc trzeba było chwilę poczekać. Ja jako przedstawicielka niewidomkowej społeczności razem ze swoim opiekunem weszłam na teren ZOO za darmo, a pozostali członkowie musieli zapłacić za tą możliwość. Pogoda nam tamtego dnia nawet dopisała. Nie było tak gorąco jak w ostatnich dniach na Pomorzu, lecz dwukrotnie złapał nas deszcz podczas tych siedmiu godzin pobytu. Wspomnieć, że jedno oberwanie chmury spędziliśmy w męskiej toalecie? Yhm. Tak. Kiedy się tam chowaliśmy, mama wyraziła zdziwienie, że w naszą stronę idzie jakiś mężczyzna, po czym spostrzegła do jakiej dokładnie toalety weszliśmy. Probleu w zasadzie nie było, bo wiadomo, ludzie chcieli się schronić przed deszczem, ale biorąc pod uwagę, że było nas wtedy cztery przedstawicielki płci pięknej i jeden płci przeciwnej… Samo zajście nawet ciekawe jak dla mnie. Drugi raz to już, kiedy chcieliśmy udać się na obiad, więc w budynku oferującego usługi gastronomiczne. Pogoda nie wybiera, a przed padającymi kroplami trzeba było się gdzieś skryć.
OK, tyle o toalecie, teraz może na zwierzętach się skupmy. Wiele ich widziałam… to znaczy. Nie widziałam żadnego, bo coś tak za ciemno było na obserwacje, ale za to moje ucho coś tam zarejestrowało. Znajdowało się tam wiele zwierząt, jak to w tego typu ogrodzie, wiele miało dziwne nazwy, których nie sposób zapamiętać, gdy się ich notorycznie nie słyszy.
Swoimi zmysłami zaobserwowałam na przykład: jedącego liście słonia, również jedzące dziki, pływające foki, jeszcze kilka pływających lub taplających się w wodzie zwierząt, które teraz dokładnie mi uleciały, rozmaite ptactwo mniej lub bardziej egzotyczne: Ara Zielona, Ara Zwyczajna, Nimfy, Kakadu, kilka żółwi, węży, oczywiście te były w terrariach…
6 odpowiedzi na “Z wizytą u zwierząt w poszukiwaniu klatki.”
Baaardzo sympatyczny wpis. Ciesze się, że miałaś taką fajną niedzielę.
Super, że tak fajnie spędziłaś pierwszą niedzielę miesiąca. Miałaś szczęście z tymi zwierzakami, bo przy mnie, ile razy byłem w zoo, większość się krępowała i siedziała względnie cicho. No ale zawsze pozostawało czytanie opisów poszczególnych zwierząt, no i przejazd kolejką po terenie ogrodu, podczas którego prowadzący kolejkę opowiadał o mieszkańcach każdego mijanego wybiegu.
Widzisz, Jakubie, nawet zwierzęta się ciebie boją, milkną na twój widok, a to coś musi znaczyć. Z kim ja się zadaje? 🙂
No widzisz. Mówi się, że zwierzęta wyczuwają złych ludzi. Hmm. Chyba wiedzą o czymś, o czym ja nie wiem. Co do zadawania się, naprawdę musisz się zastanowić. Nienormalny filozof, nienormalny matematyk o dość wybuchowych zainteresowaniach. Ciekawe towarzystwo. 😀
Z tym widzeniem to u mnie słabo dość, powinieneś to wiedzieć, tym bardziej, że ja ci to powtarzam od kilku lat.
Najwidoczniej zwierzaki wiedzą, a ty nie i przezornie milczą, aby ci się nie narazić, gdy to o czym one wiedzą dojdzie do ciebie. Oto masz odpowiedź. Hehe.
Baardzo, a przynajmniej dość orginalne. Przez was mi też trochę, mówiąc kolokfialnie, odbija. Nienormalność jest zarażliwa, chyba że w tych czasach to właśnie bycie normalnym jest uważane paradoksalnie za odstępstwo od normy, bo przecież tylu warjatów krąży mniej lub bardziej zjagnozowanych, a wasza dwójka i powoli i ja się do nich zaliczamy. 🙂
Lubie zooo i Warszawskie jest całkiem spore.